Nasi sąsiedzi to kanalie, które znęcały się nad psem. Służby miały nas w nosie, więc wymierzyliśmy sprawiedliwość sami
Przez miesiące słyszeliśmy przeraźliwe wycie psa zza ściany. Każde ujadanie przyprawiało nas o ciarki, ale najbardziej poruszały nas cisze, kiedy pies ucichał na dłuższy czas… Mimo wielu zgłoszeń, służby nie reagowały. Nie mogliśmy już na to patrzeć i podjęliśmy decyzję…
Nasz plan był prosty, ale ryzykowny. Wiedzieliśmy, że sąsiedzi nie puszczą tego płazem, a my możemy mieć przez to poważne problemy. Mimo to przystąpiliśmy do działania, nie zdając sobie sprawy, co nas czeka…
Ciągłe cierpienie zwierzęcia
Kiedy tylko wprowadziliśmy się do nowego mieszkania, od razu usłyszeliśmy, że coś nie gra u naszych sąsiadów. Ich pies, duży, chudy owczarek, miał swoje chwile cierpienia, które były głośno słyszalne przez ścianę. Przez pierwsze tygodnie, sądząc, że to okres przyzwyczajania się, ignorowaliśmy te hałasy, ale kiedy stało się jasne, że pies jest notorycznie maltretowany, nie mogliśmy tego zostawić.
Obserwowaliśmy sytuację z niepokojem. Codzienne wycia psa, czasem przerwane krzykiem właścicieli, były dla nas nie do zniesienia. Zaczęliśmy zbierać dowody – nagrywaliśmy odgłosy przez ścianę, robiliśmy zdjęcia psa, kiedy pojawiał się na krótkich spacerach, wyraźnie chudy i zaniedbany. Poinformowaliśmy odpowiednie służby, licząc, że interwencja nadejdzie szybko i zwierzę zostanie uratowane.
Służby zawiodły
Po kilku tygodniach wydzwaniania i wysyłania zgłoszeń otrzymaliśmy jedynie suche informacje, że „brak dowodów na znęcanie się nad zwierzęciem” lub „że sytuacja zostanie przeanalizowana”. Z czasem nasza frustracja rosła, a cierpienie psa wydawało się nie mieć końca. Nikt nie reagował na nasze zgłoszenia, co budziło w nas coraz większą złość. W głowach narastała myśl, że musimy coś zrobić sami, choć była to decyzja trudna i pełna ryzyka. Wiedzieliśmy, że sąsiedzi mogą być niebezpieczni.
Plan wymierzenia sprawiedliwości
Nasze działania zaczęły się od nocnych obserwacji i cichych rozmów. Postanowiliśmy zrobić coś, co sprawi, że pies trafi do bezpiecznego miejsca. Jednej nocy, kiedy sąsiedzi jak zwykle puścili psa na podwórze, podeszliśmy do niego z cichą zachętą. Chwilę później pies znajdował się już u nas w mieszkaniu, a sąsiedzi, prawdopodobnie zbyt zajęci, nie zauważyli nawet jego braku.
Nasze serca biły mocno – oboje wiedzieliśmy, że to może się źle skończyć, ale nie mogliśmy dłużej patrzeć na jego cierpienie. Od razu skontaktowaliśmy się z zaprzyjaźnionym weterynarzem, aby sprawdził zdrowie psa. Kiedy przyniósł wyniki, nie mieliśmy wątpliwości, że uratowaliśmy go w ostatniej chwili.
Konfrontacja z sąsiadami
Sąsiedzi szybko się zorientowali, że ich pies zniknął. Przyszli do nas, pukając do drzwi z wściekłością, a my musieliśmy zmierzyć się z ich gniewem. Twierdzili, że pies to ich własność i nikt nie ma prawa go „porywać”. Odpowiedzieliśmy im, że posiadamy dowody na ich zaniedbania i gotowi jesteśmy pokazać je policji. Wiedzieliśmy, że mamy przewagę – sąsiedzi nie chcieli wywoływać dodatkowych problemów, bali się publicznego skandalu. Jednak w ich oczach widzieliśmy gniew i przerażenie – wiedzieli, że ich kłamstwa mogły ujrzeć światło dzienne.
Cała prawda wychodzi na jaw
Kilka dni później, gdy sąsiedzi zorientowali się, że pies jest już w bezpiecznym miejscu, doszło do kolejnej konfrontacji. Okazało się, że pies był tylko kartą przetargową w ich rodzinnych waśniach i sprawach o spadek. Chcieli sprawić, że zwierzę cierpi, aby dopiec sobie nawzajem – była to forma chorej zemsty między rodzeństwem, która uderzała w niewinne stworzenie.